Zacznę mocno: każdy człowiek rodzi się odkrywcą, wybitnym naukowcem, który może zmienić świat. Każdy bez wyjątku. Tuż po narodzinach nie rozumie jednak nic, a świat poznaje wykorzystując najbardziej skuteczny sposób, jakim jest zadawanie pytań. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego - ten mechanizm odziedziczyliśmy po przodkach. Pozwalał on na szybkie zorientowanie się w otaczającym środowisku i zwiększał szanse przetrwania. Nic więc dziwnego, że dziecko potrafi zadawać setki pytań w ciągu dnia, niekiedy wypowiadając kolejne jeszcze zanim usłyszy całą odpowiedź na poprzednie. Dlaczego więc tylko garstka dokonuje w swoim dorosłym życiu przełomów zmieniających świat? Bo niestety zdecydowana większość prędzej czy później usłyszy “to nieważne”, “wszystko jedno”, “nie potrzebujesz tego”. Starsi uświadamiają nam, że nie potrzebujemy wszystkich odpowiedzi, że warto iść z nurtem, wydeptaną ścieżką, nauczyć się popularnej technologii i skupić tylko na niej. Zawód testera, jako jeden z nielicznych, promuje zadawanie pytań, budząc w nas wewnętrznego naukowca. Znam wielu doświadczonych testerów i to, co łączy ich wszystkich to niezwykła ciekawość, która przekłada się także na ich życie prywatne i hobby. Zadając pytania w pracy budzimy do życia niewykorzystywane obszary mózgu. Testując otwieramy swój umysł.
Często słyszę, że praca programisty jest znacznie bardziej kreatywna niż testera. Myślę, że to powielany mit. Zapytaj znajomego dewelopera o to, kiedy ostatni raz zaimplementował coś naprawdę wyjątkowego, zagadnij o fragment kodu, z którego jest najbardziej dumny. Albo o Małe Twierdzenie Fermata, które jest podstawą używanego przez niego protokołu SSL. Prawda jest taka, że błyskawiczny rozwój branży IT sprawia, że technologia, dla ułatwienia pracy (umysłowej), opakowywana jest w coraz większe pudełka. 70 lat temu Turing był odkrywcą, pół wieku temu informatycy byli naukowcami, dwie dekady temu rzemieślnikami, dziś, wspierani, a wręcz wyręczani przez automatyczne mechanizmy, w większości są pędzącymi wśród deadline’ów technikami. Rozwiązania sugerują standardy, biblioteki, dobre praktyki. Z testerami jest odwrotnie - obszar naszych zainteresowań wciąż się poszerza. Gdy wysyłano pierwszy e-mail mało kto myślał o kwestiach bezpieczeństwa. Testowanie wydajności było znikome. Wreszcie takie zagadnienia jak użyteczność czy UX umykały gdzieś w sennych marzeniach z pogranicza fantastyki naukowej. Dziś testujemy coraz więcej obszarów, a tester wciąż musi się rozwijać. Szukać odpowiedzi, drążyć tematy, a przede wszystkim zadawać pytania.
Jako tester, a jednocześnie pracownik naukowy, widzę wyraźnie związek między obydwoma tymi obszarami. Podobnie jak zadając dobre pytanie w laboratorium można dokonać przełomu zmieniającego nasz świat, tak w branży IT pojedyncza wątpliwość może uratować projekt przed katastrofą. Przez lata nauczyłem się w wielu sytuacjach zwracać większą uwagę na pytania niż na odpowiedzi. Pytania mówią nam o tym, jak dobrze zadająca je osoba rozumie temat (ich brak może oznaczać, że słuchacze nie podążają za naszym wywodem). Te pochodzące od klienta pokazują, na którym aspekcie projektu (lub przyszłego produktu) zależy mu najbardziej. Mądrym pytaniem można budować swoją pozycję w firmie. Ich zadawanie pobudza też do kreatywnego myślenia osoby w naszym otoczeniu, np. nasz zespół scrumowy. Pytania to nasz wrodzony instynkt, dziecięca siła zmieniająca świat, umiejętność, którą trzeba w sobie pielęgnować, pod żadnym pozorem nie pozwalając jej zgasnąć. Bez nich tracimy energię, ciekawość i entuzjazm, wpadamy w stereotypy, standardy i schematy. Przestajemy testować eksploracyjnie, ginąc w ciągach powtarzalnych skryptów. Dlatego nigdy nie przestawajmy pytać.
Twitter: @dr_hawaii