Redakcja: Jak to się stało, że zostałeś testerem w Wielkie Brytanii?
Michał: Do Wielkiej Brytanii przyjechałem bez wcześniejszego doświadczenia w testowaniu. Będąc już na miejscu udało mi się dostać pracę na kontrakt w międzynarodowej firmie do weryfikowania danych (Data Validation). Nie wymagali zbyt dużego, byleby mieć wykształcenie wyższe oraz dobrą znajomość języka angielskiego. Prawdopodobnie zrobiłem dobre wrażenie bo po 3-miesięcznym okresie próbnym zaoferowano mi roczny kontrakt na stanowisku testera aplikacji (Software Test Analyst). Warunkiem do przedłużenia kontraktu było zdobycie certyfikatu ISEB. Tak właśnie zaczęła się moja przygoda z testowaniem.
R.: Jak wyglądała Twoja ścieżka rozwoju?
M.: Najpierw był roczny kontrakt, potem cztery lata w średniej wielkości firmie w Londynie, a obecnie od ponad roku w dużej firmie działającej na rynku inwestycyjnym.
R.: Możesz nam powiedzieć coś więcej o swoim środowisku pracy oraz używanych narzędziach?
M.: Podstawą działalnością firmy była aplikacja używana w ośrodkach przetwarzania i przechowywania danych (Data Center), służąca do zarządzania prądem, rozmieszczeniem, temperaturą oraz wspomaganiem decyzji poprzez dostęp do licznych raportów opartych na danych historycznych jak i obecnych (real-time). Była to web-owa aplikacja używająca MS-SQL do przechowywania danych, a strona napisana była w języku Flash. Do integracji służyła API i aplikacja typu desktop. Do raportowania początkowo używano Crystal Reports, który później zastąpiony został Microsoft SQL Reporting Services, używający danych zachowanych w MSAS Cubes. Stworzono też aplikację typu Workflow w języku Flash, ale potem została przeprojektowana na Flex.
Projekty zarządzane były w modelu Agile – Scrum, który najlepiej wpasował się w politykę małej i prężnie rozwijającej się firmy, w której wymogiem było szybkie dostosowanie się do wymagań rynku. Wprowadzanych było dużo nowych zmian w aplikacji, które niosły za sobą nowe technologie. Poprzednio próbowaliśmy Waterfall oraz V-model, ale nie pozwalały one na dostarczanie nowych funkcji wystarczająco szybko.
Testowanie w firmie, w której trudno było kontrolować zmiany, było wyzwaniem oraz dość stresującym zajęciem. Klimaty w firmie były bardzo koleżeńskie, ale też każdy czuł odpowiedzialność za wykonywaną robotę. Wszyscy nawzajem się pilnowaliśmy i każdy też służył pomocą, bo najważniejszy był końcowy rezultat oraz satysfakcja klienta. Było nas dwóch seniorów od testowania, i do dyspozycji mieliśmy czterech testerów na miejscu, oraz trzech w Rumuni. Menedżer nigdy nie narzucał nam jak i co mamy testować, bylebyśmy robili to dobrze, oraz dostarczali mu raporty w trakcie trwania projektów. Wymagane było od nas kontrolowanie jakości w aplikacji, oraz wszystkiego, co mogło mieć na nią wpłynąć. Taka prawa ręka menedżera. Duża odpowiedzialność, bo jak coś poszło nie tak, to my byliśmy tą pierwsza linią ataku.
R.: Opowiedz nam o swojej obecnej firmie. Jakie macie środowisko pracy?
M.: Jest to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Duża firma zatrudniająca setki developerów na całym świecie. Firma podzielona jest na organizacje, które z kolei dzielą się na zespoły, i właśnie w jednym z tych zespołów pracuję ja. Jest nas wszystkich około 15-stu, z czego trzech testerów.
Do zarządzania projektami używany jest model Waterfall i najwyraźniej nieźle się on spisuje w tym otoczeniu. Mamy przeważnie 3 – 4 projekty rocznie, więc jest sporo czasu na przygotowanie, oraz na samo testowanie. Zmiany w projektach się zdarzają, ale są one sygnalizowane ze sporym wyprzedzeniem oraz dobrze udokumentowane, co ułatwia nam wszystkim zadanie.
R.: A jak wygląda proces testowania w tak dużej organizacji?
M.: Developerzy pracują nad nowym projektem w momencie, kiedy my kończymy testować poprzedni projekt. Lista nowych funkcji zaliczanych do nowego projektu jest już utworzona, ale nie jest wiadomo jeszcze kto i co będzie testował. Używając dokumentacji zapoznajemy się z nowymi funkcjami i jeżeli coś jest nie jasne, to zawsze możemy zorganizować spotkanie by to przedyskutować. Na podstawie zebranych informacji wstępnie szacujemy czas potrzebny na przygotowanie przypadków testowych, samo testowanie oraz ustalamy priorytety na każdą nową funkcję wraz z obecnymi testami regresyjnymi. Następnie przypisujemy nowe funkcje między siebie i zaczynamy okres przygotowawczy, w którym tworzymy dokumentację, takie jak Test Plan oraz przypadki testowe. Po szczegółowym zapoznaniu się ze zmianami zdarza się, że wcześniej oszacowany czas na testowanie należy uaktualnić. Po okresie przygotowawczym wiemy co, jak, i w jakiej kolejności mamy testować.
R.: Twoje pierwsze zadania w nowej firmie?
M.: Moim pierwszym zadaniem była poprawa obecnego procesu testowania oraz wdrożenie automatyzacji testów. Najpierw zająłem się zarządzaniem przypadkami testowymi, które były przechowywane w Excelu w różnych plikach bez większego ładu, co bardzo utrudniało nasze codzienne czynności. W tym momencie mamy nowy framework stworzony specjalnie do przechowywania testów manualnych w Quality Center. Poprawiło to znacznie wydajność naszego zespołu.
Jeśli chodzi o automatyzację testów, to zdecydowaliśmy się na wykorzystanie QTP, który był najczęściej stosowany przez inne zespoły, co niejednokrotnie ułatwiało nam zadanie. Zaczęliśmy automatyzację od tych testów, które były najprostsze a jednocześnie najistotniejsze. Wszystkie testy zarządzane są w Quality Center oraz cześć z nich jest Data Driven. Testy wykonywane są średnio raz w tygodniu, co odpowiada częstotliwości z jaką dostajemy nową aplikację do testowania w czasie trwania projektu.
R.: Czy w Wielkiej Brytanii pracuje wielu testerów z Polski? Jakie
narodowości (po Brytyjczykach) przewodzą w tym zawodzie?
M.: Nigdy się nie spotkałem z żadnym testerem z Polski, ale wiem że jest nas co najmniej dwoje, bo moja żona też testuje w innej firmie. Najwięcej jest Pakistańczyków oraz Hindusów pracujących na tym stanowisku.
R.: Jakie zabawne przygody przytrafiły Ci się w pracy z programistami?
M.: Anglicy uwielbiają humor sytuacyjny, który trudno by było opisać. Ja miałem ksywę Meercat (Surykatka) przez mój wschodnio-europejski akcent, który był podobny do reklamy strony www.comparethemarcat.com w angielskiej telewizji. Na urodziny oczywiście dostałem surykatkę jako maskotkę.
R.: Czy to prawda, że aby być testerem na wyspach, trzeba mieć certyfikat ISEB /
ISTQB?
M.: Bardzo pomaga posiadanie ISEB, ale nie jest warunkiem koniecznym. Sądzę jednak, że (przynajmniej) mnie byłoby ciężko osiągnąć tyle bez certyfikatu.
R.: Jakie rady dałbyś ludziom, którzy chcą spróbować znaleźć pracę w tym zawodzie na
Wyspach?
M.: Tak naprawdę to proces jest bardzo prosty. Używaj odpowiednich stron internetowych, takich jak www.jobserve.com, czy www.cwjobs.co.uk do szukania pracy i do zdobycia pierwszych kontaktów z agentem pracy. Potem to już jak wszędzie.
Ciekawostką, do której się trzeba przyzwyczaić jest to, że w Anglii nikt nie chce podawać złych wiadomości, co jest trochę denerwujące, bo nigdy nie wiadomo na czym się stoi. Ale chyba można przyjąć jako zasadę, że brak wiadomości jest złą wiadomością. Oczywiście można dzwonić i się dopytać, ale nawet wtedy trudno się czegoś konkretnego dowiedzieć.
Poza tym angielski rynek jest taki jak wszystkie inne. Jeżeli masz dobre doświadczenie w swoim zawodzie i znasz język angielski na poziomie komunikatywnym, to masz spore szanse na znalezienie tutaj pracy.
R.: Rozważasz powrót do kraju. Co jest warunkiem koniecznym, abyś się
na to zdecydował?
M.: Po pierwsze - praca! Byłoby świetnie, jakbyśmy ja i moja żona dostali pracę w dobrej i stabilnej finansowo firmie - lub firmach.
Po drugie - warunki pracy. Tutaj w UK panuje przekonanie, że pracownik w Polsce jest wykorzystywany, dlatego na pewno szczególną uwagę zwróciłbym na warunki pracy, wynagrodzenie oraz inne dodatkowe świadczenia.
R.: A jakie są twoje największe obawy związane z powrotem do Polski?
M.: Bezrobocia! Nawet jeśli teraz nie jest ciężko znaleźć pracę, to sytuacja w Polsce potrafi się szybko zmieniać i trudno jest przewidzieć co się będzie działo za rok. Obawiam się, że po paru latach z różnych powodów zostanę bezrobotny bez możliwości znalezienia pracy. Oczywiście taki czarny scenariusz może stać się wszędzie, ale mam wrażenie że prędzej bym sobie poradził tutaj, koło Londynu niż w Krakowie lub okolicach.
Dziękujemy za rozmowę.