Branża wytwarzania oprogramowania ma się dziś lepiej niż kiedykolwiek. Start-upy, na które nikt nie spojrzałby nawet okiem kilka lat temu, dziś dostają milionowe dofinansowania (przykład: YO). Biznesy, które mają mniej niż dekadę są warte więcej niż niektóre państwa (np. Uber warty jest podobno 50 miliardów dolarów). Testerzy oprogramowania jeszcze nigdy nie zarabiali tak dobrze.
Wydaje się, że polski rynek ma idealne warunki wzrostu. Wiele czynników wpływa na to, że jesteśmy ciągle atrakcyjnym rynkiem pod względem zatrudnienia specjalistów IT, w tym testerów.
-
Korporacje zawsze szukają optymalizacji kosztowej, a w Polsce koszty pracy nie są wysokie (w stosunku do Europy Zachodniej).
-
Rynek nie może przesuwać się już bardziej na wschód Europy. Ukraina jest zdestabilizowana, kraje bałtyckie przyjęły euro i są drogie, Rosja jest rynkiem niepewnym, a byłe republiki jak Gruzja nie mają jeszcze potencjału informatycznego.
-
Rozczarowanie rynkami azjatyckimi, w tym rynkiem pracy w Chinach czy w Indiach, jest duże. Główne problemy to zapewne różnice kulturowe.
-
Islamiści skutecznie destabilizują północną Afrykę (a przez to dostaje się całej Afryce) i Bliski Wschód.
-
Ameryka Południowa jest rynkiem ciągle rosnącym, ale brakuje tam dobrej edukacji, w tym informatycznej.
-
Tak ciekawe lokalizacje na centra IT jak Filipiny są targane przez katastrofalne w skutkach naturalne żywioły np. tsunami.
Wszystko to powoduje, że firmy informatyczne coraz bardziej koncentrują swoje działania na rynkach takich jak Polska czy Rumunia. Nie może to jednak trwać wiecznie. Nadmuchana bańka wielkości zatrudnienia i zarobków musi pęknąć. Cykl koniunkturalny rynku jest bezlitosną sinusoidą i to, co rośnie, w którymś momencie musi spaść. Wystarczy, że otworzy się tańszy rynek pracy w innej lokalizacji i biznes, który już dziś ma problem z rekrutacją w Polsce momentalnie przeniesie swoje centra IT w dane miejsce. Może uczelnie zrozumieją, że należy, można i trzeba szkolić ludzi z wytwarzania i testowania oprogramowania i w 2017 roku na rynek wyleją się setki dobrze przygotowanych specjalistów. Tam, gdzie jest popyt, pojawi się i podaż. Może też dojść do takiej destabilizacji na Ziemi, w związku ze zmianami klimatycznymi, że naszym problemem nie będzie kod lub jego brak, a braki w piramidzie Masłowa, np. braki żywności. Scenariusze mogą być też inne. Może zmieni się model dostarczania oprogramowania i na rynku pozostanie kilku wielkich dostawców, którzy w swoich rękach będą trzymali większość oprogramowania. To może zredukować liczbę potrzebnych programistów i testerów. A może pojawi się w pełni zautomatyzowana metoda tworzenia i testowania kodu, co zredukuje zatrudnienie w branży IT.
Każdy z tych scenariuszy mówi nam, że powinniśmy już dziś doceniać to, co mamy, bo w perspektywie kilku (może kilkunastu) lat sytuacja na rynku pracy testerów (i ogólnie informatyków) zmieni się diametralnie. Kiedy koniunktura się odwróci na rynku, pozostaną tylko Ci najbardziej skuteczni. Ci, którzy zdobyli wiedzę i pracują dla firm nie tylko stabilnych, ale i takich, które były w stanie uzależniać od siebie świat wokół. Jeśli myślisz, że Facebook albo Google to firmy, które przetrwają kryzys, to pomyśl ponownie. Czy w czasie wojny ktoś będzie aktualizował swój status na FB? Czy informacja o nowych butach celebrytów będzie kogoś interesować jeśli nie będzie wody pitnej? Może te historie dziś wydają się nieprawdopodobne, ale dziś wojna toczy się w sąsiadującym z nami kraju, a liczba osób cierpiących głód systematycznie rośnie. Nikt nie wie, jak będzie wyglądało nieuchronne załamanie na rynku informatycznym i możemy jedynie spekulować.
Ta bańka już raz pękła. Wtedy nazywała się bańką internetową. Kolejne załamanie jest kwestią czasu. Dobrą radą dla wszystkich, którzy dziś zajmują się informatyką będzie zarobienie wystarczających środków i zainwestowania ich w taki sposób, aby w przypadku kryzysu mieć alternatywę.
Radek Smilgin
PS. W kolejnej części podzielę się opinią, kto moim zdaniem ma szansę przetrwać pęknięcie informatycznej bańki.