- Dobra, skoro już wszyscy jesteśmy, to zaczynajmy – standardową formułą Piotr rozpoczął zdalny daily standup - Marek, jak tam ten nowy ficzer?
- Do przodu – odpowiedział głos przypominający Marka. Kamera osoby, która wypowiedziała te słowa, oczywiście nie była włączona, a głos był mega zniekształcony.
- A coś więcej? - dopytywał PM
- No... - głos nie dość, że zniekształcony, na dodatek był ledwo słyszalny – no powoli, ale do przodu.
- OK, dzięki Marek, Andrzej jak tam...
Zigi głęboko wciągnął i wypuścił powietrze, słysząc ostatnie zdanie. To ma być daily? Bez otwarcia Jiry, odniesienia się do konkretnych ticketów? Wczoraj zacząłem, dzisiaj kontynuuję — i już? Dzień w dzień jest to samo. Stracone 30 minut z życia, podczas których Zygfryd dowiadywał się absolutnie niczego. Właściwie mógłby z dużym prawdopodobieństwem określić, co ktoś będzie mówił. Marek zawsze dzisiaj pracował nad tym co wczoraj. Michał – DevOps (raczej DevUps biorąc pod uwagę jego ostatnie dokonania na produkcji) - zawsze naprawiał pipeliny. Dlaczego to się cały czas psuje? - Zigi dalej prowadził wewnętrzne rozważania. Monia dalej testuje swój ulubiony feature, na którym w łatwy sposób mogła znaleźć i zgłosić ogromną ilość nic nie znaczących błędów. "To juniorka, niech testuje" – Zigi przypomniał sobie zdanie Piotra, gdy zapytał się, dlaczego ona ciągle skupia się na jednym i tym samym.
- Zigi.
Dlaczego w ogóle oni to daily mają tak późno? O 16:00? Odkąd klient przestał na nie przychodzić, mogli spokojnie przełożyć je na godziny poranne!
- Zigi!
Dobrze chociaż, że nie muszą gadać na daily po angielsku. Chociaż niektórym pewnie taka codzienna praktyka by się przydała.
- Zigi, jesteś tam?! - głos z głośników wyrwał Zigiego z zamyślenia.
- Tak, jestem, sorki wymutowany byłem – skłamał.
- No to powtórz, proszę, co u Ciebie – ponaglał PM.
- Ok, więc ja wczoraj siedziałem nad ticketem 456, zgłosiłem...
- Zigi sorki, że przerywam – wtrącił Piotr – ale dzwoni klient i muszę odebrać, to trzymajcie się i do jutra, cześć.
Rozłączył się nie czekając na odpowiedź. Zaraz za nim rozłączyli się wszyscy developerzy i devopsi. Zigi został na callu sam.
- Taaaa... - westchnął, po czym nacisnął czerwoną słuchawkę.
Co kogo interesuje co TestLead ma do powiedzenia? Może on też musi odpuścić?
Kątem oka zauważył, że dziarskim krokiem zbliża się do niego Hubert, Pythonowiec, kumpel z poprzedniego projektu, który razem z Zigim dowieźli w zeszłym miesiącu.
- Elo mordo! - przywitał się podając Zigiemu rękę. - Co tam w nowym projekcie?
- Siema! - odpowiedział Zigi – właśnie skończyliśmy daily, jeśli można tak nazwać tę parodię.
- Dlaczemu parodię?
- Wiesz – kontynuował – bez ładu i składu, wszyscy mówią oklepane formułki, bez spojrzenia na Jirę i bez śledzenia ticketów. Tak naprawdę zastanawiam się, czy to daily ma jeszcze jakiś sens?
- Stary – Hubert uśmiechnął się szeroko – jak dla daily nie ma ratunku, a ty chciałbyś się chociaż na nim nie nudzić, to zagraj sobie w Scrum bingo.
- Scrum bingo? - Zigi uniósł brew lekko do góry.
- Yup – przytaknął Hubert - tworzysz kartę, jak do bingo, tylko zamiast cyfr wpisujesz najczęstsze teksty, które padają na daily i zaznaczasz.
- Ty – Zygfryd wyraźnie się pobudził – to dobre! Ty też tak robisz u siebie w projekcie?
- Nope – zaprzeczył - robimy normalnie, po bożemu, ale tobie polecam. Idziesz na kawkę?
- Za chwilę – odparł Zigi – muszę dokończyć jedną rzecz.
- Spoko, to widzimy się w kantynie – rzucił na odchodne Hubert, po czym udał się w stronę kuchni.
Zigi poprawił pozycję w fotelu. Zastanawiał się, czy to, co właśnie usłyszał, to przejaw geniuszu czy kompletny idiotyzm. Grać w bingo na daily? Brzmi niedorzecznie. W końcu, nomen omen, to wciąż praca, za którą dostawał wynagrodzenie. Nawet najnudniejsze spotkanie to wciąż spotkanie w godzinach pracy. Z drugiej strony i tak się nudził. Co z tego, że sobie urozmaici daily, przecież nikomu o tym nie powie? Dalej będzie słuchał i zadawał pytania, a przy okazji trochę się zabawi. Czuł się trochę, jakby na jednym ramieniu siadł mu dobry duszek, racjonalnie punktujący, że praca to nie zabawa, a na lewym zły, który w równie logiczny sposób uzasadniał bingo jako nierobiącą nikomu krzywdy rozrywkę.
Zrobienie karty nie zajęło Zigiemu dużo czasu. Teksty rzucane na daily były na tyle powtarzalne, że bez trudu przypomniał sobie wszystkie. Dodał jeszcze od siebie kilka pozycji, po czym przyjrzał się swemu dziełu.
Odgłosy w tle | Eee, yyy i jęczenie | „Niech mówi X” X: „Ja już mówiłem” | Dziwne rzeczy w tle |
„Pogadamy offline” | „Robię to samo co wczoraj” | Brak ticketa w Jirze | PM straszy nadgodzinami |
Udostępnianie ekranu nie działa | Problemy z mikrofonem | „Wymutuj się” | Klient nie odpowiedział |
Pipeline nie działa | „Muszę wyjść wcześniej” | Brak wymagań | 10 s. niezręcznej ciszy |
- Złoto! - skomentował w myślach, nie mogąc doczekać się następnego spotkania.
Dzień i następny poranek minęły bez większych przygód. Przynajmniej Zigi nie był w stanie odnotować nic znaczącego w swojej głowie. Natomiast z coraz większą niecierpliwością spoglądał na zegarek, odliczając minuty do kolejnego daily. W końcu nadszedł czas. Zigi na jednym monitorze otworzył excela ze scrum bingo, na drugim tradycyjnie - odpalił teamsy. Daily zaczęło się jak zwykle. Szybko odhaczył na karcie odgłosy w tle (na oko, a właściwie ucho – pies), problemy z mikrofonem oraz brak wymutowania. Potem do głosu doszli developerzy.
- Nie ma na to wymagań, więc nic dziwnego, że to nie działa – grzmiał Grzesiek - programista.
Check! Zanotował Zigi.
- No kurde, przecież Ci wczoraj tłumaczyłem, jak to zrobić – ripostował Zbyszek – TechLead.
- Jakbyśmy mieli serwery na RedHat, jak Pan Bóg przykazał, a nie na Windows Serwerze, to byśmy nie mieli problemów z update’em!
- Jakbyśmy mieli serwery na Linuxie, to byśmy bezrobotni byli, bo piszemy w .net!
Dobrze, że Zigi miał wyciszony mikrofon, bo na ten tekst parsknął głośnym, szczerym śmiechem. Nie omieszkał również dopisać "developerzy się kłócą" do nowej karty bingo – Pewnie wywalę niedziałające udostępnianie ekranu – już dawno się to nie zdarzyło - pomyślał.
Do końca spotkania Zygfryd zakreślił jeszcze 2 pozycje, ale niestety, nie było ani jednego całego wiersza.
Next time – skwitował w duchu. Już dawno tak się nie ubawił. Hubert miał rację.