Pierwszy miesiąc pracy strażnika jakości

Pierwszy miesiąc pracy strażnika jakości
Pracuję już od jakiegoś czasu na tym stanowisku i prawie zapomniałem o mojej zawodowej przeszłości. Czas mija tutaj bardzo szybko... Ale jak to było na początku? Musielibyśmy się cofnąć nieco w czasie...

23 kwietnia

Tak, to dziś jest ten dzień! Mój pierwszy dzień pracy jako tester. To jest wręcz nieprawdopodobne. Pierwszy dzień! Jak tam będzie? Co mi każą robić? Czuję, jakbym przechodził z rzeczywistości do jakiegoś innego, bajkowego świata, prawie jak Alicja do krainy czarów. Najpierw trzeba jednak przejść badania lekarskie, a potem pędem do pracy. Tylko, że dużo czasu już na nią nie zostanie. Na badaniach otrzymałem niebywałą pochwałę, kiedy spytano mnie czy moja wada wzroku się pogłębiła (pani chyba myślała, że już długo pracuję w branży informatycznej). Powiedziałem, że nie, bo ćwiczę oczy. Na to usłyszałem w odpowiedzi: „O, jak dobrze! W końcu jakiś normalny!” Zdziwiło mnie to bardzo, ponieważ wydawało mi się, że pracując przy komputerze oczywistym jest, aby ćwiczyć mięśnie oczu. Gdy już znalazłem się w swoim nowym miejscu zarabiania pieniędzy, zaprowadzono mnie do pokoiku, gdzie miałem do przeczytania i podpisania tonę papierów. Potem posadzono mnie przed maszyną (o zgrozo, to był Mac!) i zalecono odbyć „szkolenie” BHP.  I na tym zeszła mi reszta dnia. W sumie nic ciekawego, jednak byłem bardzo zaaferowany atmosferą wokół mnie. Testerzy i programiści  gadali ze sobą żywo, wygłupiali się, żartowali, ustalali szczegóły projektu, omawiali błędy. Jeszcze nic z tego nie rozumiałem, ale co mnie to obchodziło, ja chciałem na razie zaliczyć tylko to głupie szkolenie.

24 kwietnia

Moje największe obawy się nie spełniły. Mianowicie, że będę siedział gdzieś na środku sali, a ludzie będą  mnie zewsząd rozpraszali. Dostałem przytulne miejsce pod ścianą, tyłem do drzwi. Dlatego kursujący wte i we wte ludzie (a kręcili się bez przerwy niczym komunikacja miejska) nie przeszkadzali mi w skupieniu. Dostałem hasła dostępu i kilka kont pocztowych (na co aż tyle?). Lider mojego zespołu polecił mi wykonywać przypadki testowe (tak, te osławione przypadki testowe),  żebym zaczął poznawać system produkowany przez firmę. I tak mijały mi kolejne godziny pracy: wystaw fakturę marża, wystaw paragon fiskalny, wystaw paragon niefiskalny, wydrukuj widoczną część tabeli…  I tak dalej, i tak dalej... Zgodnie z prawem „pierwszego cyklu” (czyli powera przy robieniu czegoś nowego), test case’y szły mi bardzo sprawnie. Nieważne, że zostało mi jeszcze z kilkaset do zrobienia.

25 kwietnia

Dzisiaj było  pierwsze spotkanie naszego zespołu, takie godzinne Bo tego daily w krzywym zwierciadle to nie liczę. Zresztą, coś będę musiał z tym zrobić – daily nie może tak wyglądać.  Chodzi przecież o to, żeby każdy powiedział co robił w ciągu 90 sekund, a nie że jedna osoba opowiada przez 15 minut. A więc siedziałem na tym review i patrzyłem na slajdy jak ciele w malowane wrota. Nic nie kumałem, a inni tylko sobie śmieszkowali i rzucali jakimś technicznym slangiem, którego ni w ząb nie rozumiałem. Ale bądź co bądź, było świetnie. Siedziałem sobie w pracy, było ciepło, wygodnie, bez stresu, a pieniążki leciały. To byłoby nie do pomyślenia w poprzedniej pracy! Tam przecież musiałem harować bez przerwy jak dziki osioł, żeby coś zarobić. Gdzie bym tam siedział przez godzinę na krześle. Ta branża IT to zupełnie inny kontynent. Czasem mi się wydaje, jakbym się przesiadł z Tico do Volkswagena.

26 kwietnia

Dzisiaj mamy przez cały dzień szkolenie. Z testów automatycznych. Nie spodziewałem się, że firma tak inwestuje w rozwój pracowników. Pojechaliśmy do hotelu (3-gwiazdkowego), gdzie czekał na nas szkoleniowiec. Miałem wtedy okazję zobaczyć wszystkich testerów, którzy u nas pracują. Sporo było tej wiary. Smuciło mnie tylko to, ze jakoś nie zagadują, nie nawiązują rozmowy ze mną. Przecież byłem tam zupełnie nowy i czułem się wyobcowany. Liczyłem na jakieś otwarcie z ich strony. W połowie warsztatów był zamówiony obiad. I to mnie totalnie zaskoczyło, bo byłem przyzwyczajony do sytuacji, że jeśli do pracy sam sobie nie przyniesiesz, nie wywalczysz czegoś, to masz figę z makiem.

7 maja

Już trochę czasu tu jestem, ale prawie nie miałem czasu na testowanie. A bo to długi weekend był, a to ciągle jakieś szkolenia, spotkania. Wcześniej mi się zdawało, że taki na przykład informatyk to siedzi cały dzień przed kompem. Teraz widzę, że nie ma na to czasu. Ale dziś nareszcie mogę sobie trochę poteścić.  Robimy w zespole nową stronę naszej firmy i trzeba ją testować. Poznaję nowe rzeczy, np. że można w przeglądarce oglądać stronę jak na tablecie czy telefonie. Fajne to, takie nowe, ciekawe. I co chwilę robię screeny, zaznaczając odchylenia od projektu z Photoshopa. Tylko problem czasem mam, bo testy użyteczności są tak mocno subiektywne.

10 maja

Mimo, że koledzy i koleżanki wydają się być nieco zamknięci na mnie tak „prywatnie”, to jeśli chodzi o pracę,  są zawsze bardzo pomocni i sympatyczni. Jeśli czegoś nie rozumiem, popełnię błędy, to zawsze mogę liczyć na wsparcie i to praktycznie wszystkich. Wystarczy poprosić osobiście lub napisać na czacie do osób z innych pomieszczeń. Każdy chętnie pomoże żółtodziobowi.

15 maja

Już coraz lepiej czuję się na swoim stanowisku pracy. Przez pierwsze dni musiałem się męczyć na sprzęcie Apple’a (ale chociaż zobaczyłem coś nowego), a już od jakiegoś czasu mam nowiutki komputer. Lepszy niż mój domowy, krzesło wygodniejsze, a biurko większe. Ja tutaj normalnie odpoczywam. Sukcesywnie kompletuję sobie potrzebne programy czy dodatki do przeglądarki, tak żeby mi się wygodnie pracowało. Nawet postawiłem sobie piłeczkę na biurku, dla ozdoby. Może przyniosę kiedyś resztę i będę żonglował? Zaczynam powoli rozumieć ten techniczny żargon. Poza tym, coraz większa samodzielność mnie ogarnia. Loguję się na Jirę i sam wybieram zadanie do wykonania, czasem nawet też coś zgłoszę. Nikt mi nie mówi, co mam robić. No chyba, że programista nagle krzyknie: Testery, do roboty,  testować wreszcie!”

17 maja

Odkrywając wczoraj zakamarki Jiry, czułem się jakbym odkrył nowy pierwiastek chemiczny. Ukazała się  moim oczom długa lista zadań do przetestowania, które tylko czekały. aż ktoś poszuka w nich defektów. Zaczynam odkrywać, że znajdowanie błędów nie stanowi 100% mojej pracy choć to bardzo ważna część całości, jaką jest dbanie o jakość systemu czy usługi. W każdym razie,  przydaje się bardzo moje wypaczone spojrzenie perfekcjonisty-romantyka, który patrzy na rzeczywistość przez pryzmat ideałów. Nie ogarniam jeszcze tylko, jaka jest różnica między odbiciem zadania a oddaniem go do review. Nawet kiedyś zamknąłem jedno przez przypadek (a tego robić mi nie wolno) i potem była niezła heca. Dołożyłem programistom roboty.

20 maja

Nawiązując do dokładania innym roboty dzisiaj miałem taką sytuację - Wziąłem sobie na warsztat tablet i testowałem nieskończone przewijanie artykułów na naszej stronie. Okazało się, że błędy zaczęły się mnożyć niczym wysyłane CV na przyszłych testerów. I zacząłem to zgłaszać programerowi, co jakiś czas nawet podchodząc do niego i pokazując na żywo. Szczęśliwy to on nie był z tego powodu. A ja brałem z powrotem ulubiony gadżet aptekarzy i scrollowałem stronkę w najlepsze. Los chciał, że bugów tam jeszcze trochę było. I kiedy usłyszałem żartobliwy komentarz, że już z tym trochę przesadzam, odpowiedziałem tylko: „Kiedy widzę buga, nie mogę przejść obojętnie”. A jeszcze sobie pomyślałem: „Przecież za to mi płacą”.

22 maja

Każdego dnia coraz bardziej dociera do mnie, jak ważne są umiejętności miękkie w pracy testera. Programiści mają podobnie, ale oni najwięcej to gadają z maszyną, w końcu znają jej język. I tak, kiedy nie rozumiem jakiegoś zadania, to biorę takiego programera na rozmowę w 4 oczy i dopytuję, co autor miał na myśli. Poza tym trzeba być typem społecznym i nawet zaglądać czasem do tego spamu, który wysyłają na różnych kanałach czatu. Chodzi przecież o dobrą atmosferę w zespole. A do tego potrzebny jest szacunek, zaangażowanie, wysłuchanie, przeczytanie, co inna osoba ma do przekazania (nawet jeśli to tylko memy). Z kolei, jeśli się znajdzie błędy trzeba jakoś z miłością o tym powiedzieć temu nieszczęsnemu winowajcy-programiście. Trzeba umieć w łagodny sposób przekazać hiobowe wieści. I trzeba by dociekliwym, trzeba drążyć, być spostrzegawczym, przecież ciąży na mnie  odpowiedzialność, że ma być JAKOŚĆ, a nie jakoś. Dobrze mieć umysł otwarty i być kreatywnym. Bo kto zgadnie, gdzie te podłe robale się czasem schowają. Kiedy testuję, muszę się dowiedzieć, co jest błędem, a co nie. Przecież nie ma żadnej wspecyfikacji. To ja jestem specyfikacją.

23 maja

Już miesiąc mija, odkąd zostałem testerem. Tak dobrze się odnalazłem, że nawet  nie spostrzegłem, kiedy to przeminęło. Po prostu przychodzę tu z przyjemnością, dobrze się czuję pośród życzliwych mi osób. Poza tym samo znajdowanie błędów sprawia mi dużą satysfakcję. Zależy mi przecież, by klienci byli zadowoleni. Dochodzi do tego też element rywalizacji i poczucie przydatności. Widzę, że mogę się w tej pracy rozwijać, że mogę być sobą. Jest tutaj miejsce na wartości, na asertywność, dokładność, samodzielność, kreatywność. Cieszę się, że tak się dopasowałem do ram tego zawodu. Jestem strażnikiem jakości, pogromcą defektów. Często czuję wobec błędów niczym Gandalf Szary, kiedy stał przed Balrogiem, odgrażając się : „Nie przejdziesz!”

Kamil Urbański

Przeczytaj też jak Kamil zdobył swoją pierwszą pracę w testowaniu

To powinno Cię zainteresować