Tester Zigi i testowanie maszyn

Tester Zigi i testowanie maszyn
Najwspanialszy ze wszystkich testerów cofa się w czasie, by poszukać w średnich wiekach podobieństwa do tego, co dziś się w projektach dzieje.

Zamek prezentował się równie okazale, jak w opowieściach, które były o nim snute. Sir Zygfryd podniósł jeszcze raz wzrok, by przyjrzeć się swojemu celowi podróży. Ogromne mury stanowiły wiadomość dla najeźdźców, a wieżyczki strażnicze i małe okienka ulokowane co jakiś czas stanowiły dowód, że ktoś naprawdę przemyślał budowlę. Zygfryd słuchając opowieści z pierwszej ręki wiedział, że zamek próbowano zdobyć 3 razy. Trzy różne armie kończyły zawsze w ten sam sposób – albo w ziemi, albo w szybkim odwrocie. Fosa, ogromna wzmacniana drewniana brama, brak podpiwniczenia w okolicy murów sprawiały, że jedynym słabym punktem zamku był co najwyżej jego władca, który nie umiałby wykorzystać jego potencjału.

- No nie ma się czego czepić – powiedział Zygfryd sam do siebie. – Oby nie wszystko w tym zamku było tak dobrze zbudowane, inaczej jego usługi tutaj nie będą w ogóle potrzebne.

Zigi spiął konia i pognał w stronę zamku. Zmierzchało, a liczył jeszcze dzisiaj na audiencje u króla. Zwolnił dopiero na moście zwodzonym, żeby po raz ostatni przyjrzeć się na spokojnie fortyfikacjom. Zatrzymał się w połowie mostu i wzrokiem omiótł całą bramę. Po chwili usłyszał trzask, jakby ktoś wchodził na drewniane krzesło i nad bramą ukazała się głowa woja, który zapewne jej pilnował.

- Ktoś Ty?! – głos brzmiał złowrogo, w ogóle niezachęcająco do wjazdu do zamku.

- Jam jest sir Zygfryd herbu dwóch robali. Stróż działających urządzeń, porządku i tester sprzętu maści wszelkiej!

- Wiedźmin? -  zapytał głos znad bramy. – Nie potrzebujemy tu wiedźmina. Odejdźcie.

- Nie jestem Wiedźminem! – zirytował się Zygfryd. Nie wiedzieć czemu to już nie pierwszy raz kiedy pomylono go z tym zabójcą. Przecież Zygfryd nie miał nawet mieczy, a posturą bardziej przypominał barda niżli wojaka.

- Jestem testerem, sprawdzam, czy rzeczy działają tak, jak powinny.

- A jak inaczej mają działać? – pytał strażnik – Przecież każdy widzi, że koło się kręci, a wóz jedzie. Idźcie precz naciągaczu. Nie ma tu miejsca dla Was.

Zygfryd nie widział potrzeby kłócenia się z żołnierzem. Przyszedł on tu zaoferować swoje usługi samemu królowi, a nie dyskutować z podrzędnym wojakiem.

- To nie takie proste jak myślicie mości żołnierzu. Wpuście, chciałbym porozmawiać z Waszym królem i zaoferować mu swe usługi.

- Król Racimir nie ma czasu na rozmowy z łajdakami i nierobami – a na takiego mi wyglądacie. Wjazdu do zamku odmówić Wam nie mogę – kontynuował – Ale na wizytę u króla nie liczcie. 

- Jestem przekonany, że moglibyście mi pomóc zobaczyć się z królem – rzekł Zygfryd. - Aczkolwiek rozumiem, że jesteście tylko prostym żołnierzem i nie rozumiecie zalet, jakie ma moja profesja – twarz żołnierza zaczęła się robić purpurowa - Ale zaiste wierzcie mi – kontynuował - że gdy król Racimir wysłucha tego, co mam do powiedzenia, doceni mą wiedzę i kunszt moich umiejętności, których Wy nie widzicie, a dzięki mojej pomocy zarówno mnie jak i Waszego Jaśnie panującego króla oraz całe Państwo czeka świetlana przyszłość – zakończył wywód sir Zygfryd.

Przyszłość okazała się nie świetlana, lecz za sprawą obrażonego żołnierza, w kajdanach – żelaznych, mocnych z dobrym zamkiem, jeśli wszystkie rzeczy w zamku były takiej jakości, to Zygfryd faktycznie nie miał czego tutaj szukać. W tych też kajdanach Zygfryd był prowadzony przed oblicze króla. 

- Ciekawe – zastanawiał się. - Król nie ma czasu na rozmowy z łajdakami i nierobami, a tymczasem każdy, kto złamie prawo, był osobiście sądzony przez władcę. Aż dziwne, że ludzie celowo tego nie robią, gdy mają sprawę do króla. Toć to dużo szybsza droga niż czekanie na oficjalną delegację. 

Sala królewska znajdowała się niemal pośrodku zamku, idąc raz szerokimi, a raz wąskimi korytarzami Zygfryd przyglądał się to zawiasom u drzwi – fuszerka – stwierdził - to zamkom w drzwiach – tych, co dziwne, nie widział po drodze żadnych - poprzez rozstawne stoły, na miejscach na pochodnie kończąc, które Zygfryd uważał za badziew jakich mało. Zygfryd obstawiał, że średnio raz na dzień jakaś pochodnia wyślizguje się z nich i upada albo na ziemię, albo na łeb osoby, która akurat znalazła się w złym miejscu i czasie. 

Na podwyższeniu, w ozłacanym złotym tronie siedział król. To nie początek baśni, tylko widok, jaki zastał sir Zygfryda, gdy w końcu dotarli na miejsce. Do tronu, który znajdował się na samym końcu sali, aż od wejścia ciągnął się dywan, po którym obecnie prowadzono skutego dalej w kajdany Zigiego.

Ciekawe jak oni go czyszczą?  - snuł rozważania nasz błędny tester. Zwijają jakoś i trzepią na dworze?  Nie widział innej opcji. 

Podejście do wyznaczonego miejsca, gdzie mieli zatrzymywać się wszyscy interesanci nie zajęło dużo czasu. Zigi poczuł czyjąś rękę na ramieniu, która równie gwałtownie tak, jak go zatrzymała, tak samo bezwzględnie kazała mu klęknąć i pochylić głowę przez władcą.

Król Racimir wyglądał na znudzonego. Siedział z założoną nogą na nogę, zupełnie nie po królewsku i wzrokiem tęskniącym bardziej za jadłem i napitkiem, niż za kolejnym łachmytą, który zabierał mu cenny czas spojrzał na Zygfryda. 

- Kogóż tym razem mi przyprowadzacie? – zapytał – tylko mówcie prawdę, bo inaczej długo w tym zamku nie pobędziecie. 

- Jam jest sir Zygfryd herbu dwóch robali. Stróż działających urządzeń, porządku i tester sprzętu maści wszelkiej!

- Wiedźmin? Nie potrzebujemy tu wiedźmina. Straże!

- Jeśli Wasza królewska mość pozwoli – przerwał Zygfryd, nie wiedząc czy ten występek, jeszcze bardziej nie pogorszy jego i tak opłakanej sytuacji – nie jestem wiedźminem lecz testerem.

- Kim? – wyraz twarzy króla świadczył o tym, że nigdy wcześniej o kimś takim nie słyszał.

- Testerem Wasza wysokość - kontynuował Zygfryd – moim zadaniem jest sprawdzenie czy rzeczy działają tak jak powinny, pomagam w projektowaniu urządzeń, sprzętu wojskowego i innych rzeczy, aby jak najlepiej służyły Waszej wysokości. 

- W naszym zamku wszystko działa jak należy – spokojnie wyjaśnił Racimir – jak widzicie tron stoi, drzwi się zamykają a Wy, sir Zygfrydzie zajęlibyście się czymś pożytecznym, zamiast obrażać moich rycerzy i wsadzać nosa w nie swoje sprawy. 

- Jestem przekonany, Wasza wysokość, że moje usługi bardzo się Waszej wysokości przydadzą, już nie raz widziałem wozy, które rozpadały się po wjechaniu na większy kamień albo miecze, które pękały przy pierwszym uderzeniu - wyjaśniał Zygfryd.

- U nas takie rzeczy się nie dzieją. W zamku Racimira, obca jest nam fuszerka i szmira!

Wszyscy obecni w sali zanieśli się głośnym śmiechem. Wszyscy oprócz Zygfryda.

-  Czy przypadkiem pochodnie w zamku nie spadają ludziom na głowy Wasza wysokość?

Władca spoważniał. Na sali zapanowała cisza. Król poprawił swoją pozycję w fotelu.

- Faktycznie, już nie jedna osoba dostała w głowę pochodnią, a pachołki co jakiś czas znajdywali pochodnie leżące na ziemi, zamiast wiszące na ścianie. Skąd o tym wiecie? – zapytał król.

- Idąc do Was przez zamek widziałem jak zrobione są uchwyty na pochodnie – odparł Zigi. – Są one za małe i mają błąd konstrukcyjny, który powoduje, że przy dłuższym, ciągłym obciążeniu uchwyt luzuje się i pochodnie wypadają.

- I zauważyliście to idąc tutaj?

- Tak, Wasza wysokość.

Król zamyślił się. Po chwili spojrzał na sir Zygfryda, ale tym razem Zygfryd dostrzegł w oczach szacunek, a może nawet i podziw?

- Może jednak będzie z Wasz pożytek, mości sir Zygfrydzie herbu dwóch robali – rzekł król. Dam Wam jedną szansę na pokazanie swoich umiejętności. Nasz nadworny konstruktor – Miłodziad – Zigi z trudem stłumił śmiech - pracuje nad pewną machiną, która ma nam pomóc w ataku na inny zamek. Jego ostatnie dokonania były… wątpliwej jakości, więc faktycznie Wasza pomoc może mu się przydać. Daję Wam tydzień na pokazanie swoich umiejętności. Po tym czasie sprawdzę postępy i jeśli faktycznie Wasza pomoc okaże się przydatna, to puszczę Was wolno. Jeśli nie, to tak Wam moi rycerze skórę wygarbią, że wybiją Wam to całe testowanie z głowy. 

- Nie zawiodę Was, królu Racimirze! -  rzekł Zygfryd a w jego głosie nie było ani krzty zawahania. 

- No więc postanowione – zawołał król – zaprowadźcie go do Miłodziada, zdejmijcie mu kajdany i obserwujcie, żeby czasami nam ptaszek nie uciekł. 

- Dziękuję za zaufanie, Wasza wysokość – odparł Zigi, po czym poczuł, jak jakaś dłoń złapała go za ramię, podniosła i skierowała w stronę wyjścia z sali.

Warsztat Miłodziada byś przestronny i wysoki, jak na dobrej klasy warsztat przystało. Na ścianach wisiały odręcznie narysowane schematy maszyn, których Zygfryd w życiu na oczy nie widział, po kątach walały się młoty, gwoździe i albo części, których właściciel w późniejszym czasie użyje do budowy, albo po prostu porzucone nieudane eksperymenty. 

Sam nadworny konstruktor wyglądał niedbale i niechlujnie. Jego wychudzone ciało i jasna cera wskazywały, że zdecydowanie wolał przebywać w swoim warsztacie, niż w kuchni. 

Miłodziad w wielkim skupieniu kreślił coś na papierze i dopiero mocne trzaśnięcie drzwiami wyrwało go z zamyślenia. Podniósł wzrok na Zygfryda i dwóch rycerzy, którzy z nim byli, zlustrował ich od stóp do głów i powiedział:

- I to ma być ten cały tester, co mnie uczyć pracy będzie?

- To nie tak, mości Miłodziadzie - rzekł Zygfryd.

- Mów mi mistrzu. 

- Słucham?

- Jak chcesz dla mnie pracować, masz mnie nazywać mistrzem - powiedział Miłodziad.

- Z całym szacunkiem – odparł Zygfryd - ale pracuję dla króla, Waszym będę współpracownikiem.

Jednak szybki kopniak od strażnika w podbrzusze raz dwa ustalił właściwą hierarchię w warsztacie. 

- Tak jest, mistrzu – wyjąkał Zygfryd wciąż wpół zgięty po zadanym ciosie.

- No – mistrz Miłodziad uśmiechnął się – od razu lepiej. Słyszałem, że macie pomagać mi przy moim najnowszym dziele?

- Tak, mistrzu.

- Rozumiem, że król nie darzy mnie już takim zaufaniem po ostatnim… wybryku – Miłodziad skrzywił się na samą myśl o tym, co najwidoczniej się wydarzyło. Ale naprawdę – kontynuował – nie ma powodu do obaw. To był wypadek przy pracy.

- Rozumiem, mistrzu.

- No, ale z królem dyskutować nie wypada – prawda?

- Prawda.

- Co mówiłeś?

- Prawda, mistrzu. 

- No – nadworny konstruktor wyglądał na zadowolonego - no to chodźmy. Pokażę Ci przyszłość… jak w ogóle się nazywacie?

- Zygfryd, mistrzu.

- Pokażę Ci przyszłość, Zygfrydzie. Chodźmy.

Aby zobaczyć najnowszy wynalazek musieli wyjść aż poza bramy zamku. Minęli wszelkie zabudowania i zatrzymali się dopiero na polanie, na środku której stała tajemnicza machina, przy której kręciła się jakaś osoba. 

- Podejdź, Deltusie - rozkazał Miłodziad.

Deltus okazał się pomocnikiem nadwornego konstruktora. Był młody, miał może ze 20 wiosen, ale jak mówił mistrz: "Chłopak jest sprytny, obrotny i talentu mu nie brakuje".

- Deltus pomaga mi w pracy nad trebuszem.

- Nad czym? – zainteresował się Zigi.

 - Trebuszem, tak nazwałem ową machinę, którą tam widzicie – wskazał palcem tajemniczą konstrukcję na środku polany. – Deltus wykonał najtrudniejsze części owej machiny i to bez mojej pomocy!

- Czy to aby rozsądne mistrzu? – nieśmiało zapytał Zygfryd.

- O czym wy mówicie? – mistrz wyglądał na oburzonego.

- Powierzyliście najważniejsze zadanie niedoświadczonego młodziakowi, który jeszcze ma mleko pod nosem – rzekł Zygfryd. - Nie uważacie, że lepiej byłoby, gdybyście sami wykonali najtrudniejsze części, a Deltusowi polecili na początek jakieś prostsze zadania?

- Nonsens – odrzekł Miłodziad – Deltus musi się uczyć! Ufam mu, że zrobił wszystko z moimi zapiskami! Instrukcje były jasne i proste!

 - Czytaliście te instrukcje, Deltusie? – zapytał Zygfryd.

- No z czytaniem to u mnie słabo - powiedział Deltus. - Ale z obrazków wszystko jasno wynikało.

- I patrząc na nie nie mieliście wątpliwości co robić? – drążył temat sir Zygfryd.

- Nooo – pomocnik zawiesił głos – tam jedna rzecz nie do końca mi się podobała, no ale podważać rysunki mistrza! Toć to nie wypada.

- Dosyć gadania – przerwał rozmowę Miłodziad – Gdyby nie Deltus, to trebusz istniałby dalej tylko na papierze! A teraz bierzcie się do roboty, testerze Zygfrydzie!

Sir Zygfryd powoli podszedł do machiny. Zlustrował ją od góry do dołu, obszedł dwa razy dokoła i od razu połapał się o co w niej chodzi. Była to machina miotająca, której zadaniem było, wykorzystując zasadę dźwigni, miotać kamienie w stronę murów zamku przeciwnika. Po jednej stronie machiny, na długiej linie znajdował się pojemnik z kamieniem, po drugiej zaś ciężar, służący za przeciwwagę. Konstrukcja wydawała się jednak mało solidna, zwłaszcza biorąc pod uwagę wielkość umieszczonego kamienia i ciężar przeciwwagi. 

Sprytne, pomyślał Zygfryd w duszy chwaląc jednak konstrukcję mistrza Miłodziada. To może na stale zmienić układ sił w świecie.

- No i co, mości testerze? – powiedział konstruktor. – Co sądzicie, macie jakieś przemyślenia?

- To w ogóle działa? – zapytał.

- Oczywiście! - odrzekł Deltus wtrącając się do rozmowy. - Chociaż... tak naprawdę jeszcze go nie uruchamialiśmy.

- Nie?

- Dopiero dzisiaj skończyłem – kontynuował – ale jestem pewny, że zadziała jak powinien!

- No to strzelajcie – powiedział Zygfryd.

- Co mówicie? 

- Pokażcie jak ta machina działa – dodał, po czym na wszelki wypadek odsunął się parę metrów za trebusza.

Miłodziad, nie okazując w ogóle zaniepokojenia, pewnym krokiem podszedł do machiny i złapał za dźwignię. Szybko jeszcze spojrzał na Zigiego, prezentując swój uśmiech jak i braki w uzębieniu, po czym pewnym silnym ruchem pociągnął za dźwignię. Mechanizm zadziałał tak jak powinien. Przeciwwaga ruszyła w dół, a kamień, umieszczony po przeciwnej stronie ze znaczną prędkością ruszył… pionowo w górę. A że grawitacja miała nową machinę Miłodziada głęboko w poważaniu, chwilę później trebusz znów istniał tylko na papierze. 

- Coś ty najlepszego narobił?! – Miłodziad złapał się za głowę. Trzeba było przyznać, że kamień uderzył w trebusza celnie i skutecznie – Tyle projektowania, budowy i spójrz co z tego zostało!

- Ja narobiłem? – niepewnie odparł Zygfryd, który wciąż nie mógł otrząsnąć się z tego, co właśnie się stało. Również Deltus wyglądał na zszokowanego. Jedynie żołnierze oglądając całe widowisko z boku, zanosili się głośnym śmiechem, widząc ekspertów przy pracy. - Przecież to Ty mówiłeś, że to na pewno zadziała i Ty pociągnąłeś za dźwignię!

- Ale to Ty, niedojdo, miałeś pomagać w ulepszeniu machiny, służyć radą i pomocą, żeby trebusz działał jak najlepiej, a tymczasem pierwsze, co kazałeś, to strzelać! – grzmiał konstruktor zapominając upomnieć testera o poprawnej formie zwracania się. 

Zygfryda zamurowało. Miłodziad miał rację. Co mu strzeliło do głowy, że zacząć testowanie Trebusza od strzelania?

- No... – zaczął niepewnie - w sumie macie rację, mistrzu, ale spójrzcie na to z dobrej strony. Wyciągnęliśmy wnioski, drugi raz już nie będziemy od razu strzelać. 

- Drugi raz – mistrz gniewnie spojrzał na Zygfryda – chcecie zbudować to drugi raz?

- A mamy inne wyjście? Druga wersja na pewno będzie lepsza, solidniejsza!

- Ta była wystarczająco mocna.

- A jednak rozwaliła się od byle kamienia! To ważna wiadomość dla nas. 

- Ja Ci zaraz dam byle kamienia...

- Pomyślcie, mistrzu Miłodziadzie – kontynuował Zygfryd – gdybyście takie machiny używali podczas oblężenia zamku, to zabilibyście wrogów, ale śmiechem, gdy machiny padałyby jedna po drugiej. 

- Niech Wam będzie – konstruktor był jednak nie w ciemię bity i szybko procesował w głowie to, co widział i to, co mówił nowy pomocnik – to co proponujecie?

- Wróćmy do warsztatu – zaproponował sir Zygfryd – przejrzymy Wasze rysunki i zapiski, poszukamy błędów, a później weźmiemy się do ponownego montażu.

Drogę powrotną przebyli w milczeniu. Zygfryd cały czas myślał o tym, jak zorganizować pracę na nowo, Miłodziad myślał o batach, jakie dostanie od króla, gdy kolejny trebusz podzieli los swego poprzednika, a Deltus nie myślał wcale.

- No to do pracy – zarządził Zigi po wejściu do warsztatu, pochylając się nad schematami machiny oblężniczej. 

Proces planowania wyglądał, jak na owe czasy, oryginalnie. Zygfryd dowiedział się co na temat jego matki sądzi Miłodziad, Deltus za swój wkład i opinie prawie dostał po mordzie, a główny architekt króla rwał sobie włosy z głowy, wykrzykując co chwilę błagania o zabranie stąd tego przemądrzałego idioty, między które wkładał coraz to bardziej wyrafinowane przekleństwa. Koniec końców projekt nowej machiny został ukończony. Z efektu zadowolona była cała trójka, jednak żaden nie miał nadal ochoty przeprosić drugiego. 

- Moje dzieło! – z nieukrywanych zachwytem nad planami rozwodził się Miłodziad. – Moje największe dzieło!

- Chyba nasze – wtrącił Zygfryd.

- Pamiętajcie, że to ja jestem głównym projektantem! – naburmuszył się królewski konstruktor. – Jednak Wasza pomoc nie zostanie zapomniana! Wspomnę o Was dobre słowo królowi a teraz – Miłodziad zatarł ręce – do pracy!

-  Ty, Deltusie, zajmij się mechanizmem spustowym, a Wy Zygfrydzie zajmijcie się stelażem i kołami. 

- Nie uważasz Miłodziadzie...

-  Mistrzu Miłodziadzie!

- Nie uważasz, mistrzu Miłodziadzie, że nad jednym z najważniejszych mechanizmów trebusza powinniście jednak pracować osobiście?

- Deltus sobie poradzi – oponował mistrz – ja będę doglądał jego pracy, w końcu musi się uczyć!

Tym razem nasz tester odpuścił. Z jeden strony ponieważ mistrz miał trochę racji, a drugiej dlatego, że ręce Miłodziada już składały się w pięści gotowe siłą przekazać rację Zygfrydowi. 

Trzeba przyznać, że prace posuwały się do przodu w dobrym tempie. Relacje między wspólnikami się poprawiły, a jedynymi niezadowolonymi byli żołnierze, którzy nie doczekali się żadnej bitki aż do ukończenie konstrukcji. 

W końcu trebusz był gotowy. Ustawiony w tym samym miejscu, na tej samej polanie, prezentował się o niebo lepiej, niż poprzednik. Konstrukcja była o wiele bardziej wytrzymała, można było umieścić na niej większy kamień niż poprzednio, a i naciąganie ponownie wyrzutni było teraz dużo prostsze.

Tester Zygfryd chciał jeszcze przeprowadzić kilka mniejszych testów, ale widząc efekt końcowy nie nalegał zbyt mocno. Jego testerskie oko mówiło, że tym razem machina zadziała tak jak powinna. 

- Nadeszła wiekopomna chwila! – Miłodziad wciąż rozpływał się z zachwytu. - Teraz świat zobaczy efekt mojego geniuszu!

-  I mojego – wtrącił Zygfryd.

- Tak, tak wiemy pomogliście - zbył szybko naszego testera królewski konstruktor. Deltus nawet nie próbował się odzywać.

- Czyńcie honory, mości testerze! – Mistrz odwrócił się w stronę Zygfryda i ręką wskazał trebusza. – Możecie wystrzelić pierwszy pocisk!

- Bardzo Wam dziękuję, mistrzu – odparł Zygfryd – ale nie chciałbym zapisać się w historii jako ten, który pierwszy skutecznie i zgodnie z przeznaczeniem użył trebusza, dlatego nalegam, żebyście to Wy mistrzu pociągnęli za dźwignię!

- Wasz wkład był cenny, Zygfrydzie – Miłodziad kontynuował – dlatego przyjmijcie ode mnie ten zaszczyt w ramach podziękowania i uruchomcie trebusza.

- Naprawdę, mistrzu – nie mnie czynić honory!

-  A właśnie że Wam, strzelajcie już bo mnie śpieszno po pochwałę od króla!

Deltus przysłuchiwał się tej „dyskusji” nieco skonsternowany, naturalnie bowiem oboje bali się użyć machiny. Wielcy projektanci i myśliciele, przechwalający się co chwila swoją wiedzą i umiejętnościami, bali się kompromitacji. Z zainteresowaniem całej tej scenie przyglądali się również żołnierze, którzy spragnieni podobnego spektaklu jak ostatnio, przybyli w znacznie większej liczbie. Deltus jeszcze chwilę przyglądał się sprzeczającej się dwójce, po czym westchnął, podszedł i pociągnął za dźwignię. 

Kamień, przypomnijmy, dużo większy niż ostatnio, z ogromną prędkością pomknął w stronę celu. Sir Zygfryd i mistrz Miłodziad usłyszawszy co się dzieje za ich plecami, szybko przerwali waśnie i odwrócili się w stronę lecącego kamienia, który właśnie lądował prawie w miejscu, w którym przewidywali, że wyląduje. Sama machina wydawała się wciąż działać i nie wykazywała żadnych niepokojących oznak. 

Zobaczywszy efekt wystrzału, Sir Miłodziad i Zygfryd rzucili się sobie w ramiona, celebrując i ciesząc się z udanego strzału. Sukces ma zawsze wielu ojców. Po raz kolejny jedynymi niezadowolonymi z całej sytuacji byli żołnierze, którzy nie zobaczywszy nic ich zdaniem ciekawego, zaczęli wracać do swoich obowiązków. 

Wieści o udanej próbie szybko rozległy się po królestwie. Król Racimir, zadowolony z nowej machiny wojennej, sowicie zagrodził Miłodziada, Zygfryda oczywiście puścił wolno. 

Ten pozostał w królestwie jeszcze przez jakiś czas testując rozmaite zamki, łóżka a nawet bramy. Nawet i sam Miłodziad postanowił jeszcze skorzystać z usług sir Zygfryda przy kolejnych wynalazkach. W końcu i nasz tester, pełny nowych doświadczeń i sakiewki, opuścił bramy zamku, snując nowy pomysł o roboczej nazwie automatyzacja.
 

To powinno Cię zainteresować