W jednej korporacji padło nawet trzy razy! Ponieważ rozmowa składała się z kilku części, w których uczestniczyły różne pary osób rekrutujących. I za każdym razem opowiadałem tę samą interesującą i przekonującą bajkę, którą pamiętałem doskonale. Powtarzałem ją przecież niemal codziennie – na rekrutacjach czy pośród znajomych.
Dawno, dawno temu w zachodniej krainie Polski, w przesyconym juniorami Wrocławiu, żył pewien chemik co na związkach się znał. Pracował on już parę lat w pocie czoła w technologii chemicznej. A jego głównym zadaniem było takie miedzi oczyszczenie, co by pięknie błyszczała a nie zaśniedziała. Lecz z biegiem lat nasz technolog zauważył, że stoi miejscu, że nie rozwija się. Cena miedzi rosła, a jego woreczek z pieniędzmi nie. Uderzył głową w ścianę, aż się od niej odbił. I wtedy powiedział sobie w sercu: Jestem jeszcze młodzian, co nie przeżył nawet wiosen trzydziestu. Pójdę i poszukam innej drogi, co mię do szczęścia zaprowadzi. Jak pomyślał, tak też zrobił.
I kiedy tak szedł sieciową ścieżką, napotykał co chwilę afisze z napisami: „Naucz się programować”, „Zostań programistą w 6 tygodni, zarabiaj miliony monet!”. I te milijony monet właśnie go przekonały. Miedź przecież od złota tańsza jest. I tak zaczął nasz chemik uczyć się Javy. Początkowo samodzielnie, z sieciowych samouczków. Ale niełatwo to wchodziło do jego dawno nieużywanej łepetyny. Przy polerowaniu metalu nie trzeba było myśleć. W końcu po jakimś czasie skorzystał z pomocy innych – na weekendowym kursie, gdzie poznał podstawy języka, w którym napisano Minecrafta. Czas mijał, a polerowacz (przecież ciągle miedź doczyszczał po 8 godzin dziennie), odkrywał arkana Javy. Lecz chemik nie potrafił odnaleźć się w tej nowej dla siebie rzeczywistości. Programowanie to z trudem mu przychodziło, aż je zostawił na czas jakiś.
Wówczas w czasie wakacji, na jednym z uniwersytetów, ogłoszono konkurs dla 30 śmiałków, co by się chcieli z HTML-em, CSS-em, JS-em i Reactem zmierzyć. Technolog podniecony zgłosił się do udziału w zawodach. I wtedy cud się zdarzył, gdy trafił do grona wybrańców, 170 chętnych zostawiając za sobą. Zatem pisał strony sieciowe, kolorowe stylów arkusze czy skryptowe funkcje. Trwało to wszystko z miesiąc, a może i dwa. Lecz nie był nasz bohater szczęśliwy z tego powodu. Ciągle mu brakowało czegoś, ciągle nie czuł, że na swym miejscu jest.
I wtedy sobie pomyślał: To może jednak testowanie? Przypomniał sobie wówczas, gdy jeszcze paradygmat obiektowy Javy zgłębiając, sylabus przesławny zdarzyło mu się przeczytać. Lecz podczas czytania tamtego, to wszystko mu się zdawało czarną magią być. Nie wystraszył się jednak doświadczenia tego, ale decyzję podjął o zostaniu testerem, po pół roku ponad dążenia do programów.
Tak się złożyło w tym czasie, iż natrafił w sieci na kurs praktyczny, co przez 3 miesiące trwać zamierzał. Szkolenie owo miało się odbyć z doświadczonym w bojach mentorem, który śmiałka przez testowania trudy poprowadzi. Nie namyślając się długo, zaczął nasz chemik naukę. I jakież było jego zdumienie, gdy odkrył w testowaniu radość i świeżość, której tak poszukiwał. Zadania wykonywał chętnie i prędko przechodził do kolejnego. Ani się obejrzał, aż kurs się zakończył. Okazało się, że był trzecim ze śmiałków, którzy drogę tę przed czasem przebyli. Zatem nasz technolog, wykształcony już w testerskim rzemiośle, mógł teraz urzeczywistnić swoje marzenia i pracy poszukiwać. Najpierw musiał jednak opisać życie w życiorysie, bo to podstawa wszelkich poszukiwań była. Takie przecież prawidła w królestwie IT panowały.
Korzystał z szablonów gotowych, bo przecież byli rzemieślnicy lepsi, co się tą sztuką parali. Jak on ten żywot opisał - to już temat na inną zupełnie opowieść. W każdym razie wysyłał te aplikacje jak opętany - po 10 tygodniowo albo i więcej. Nazbierało się tego z kilkadziesiąt. I nawet mu to sprawiało uciechę. Ten mały dreszczyk emocji, towarzyszący jakby przy szukaniu skarbu. Wróciwszy po 8 godzinach trawienia miedzi, przeszukiwał sieci, aby znaleźć złoto. Nie trzeba było długo wyglądać, aż doczekał się odzewu na swoje wołania. Zaczęły się pojawiać zaproszenia na rendez-vous z różnymi firmami, choć wiele z tych rozmów było pierwej telefonicznych. I tak to z sukcesem prowadził nasz technolog konwersacje: po angielsku czy niemiecku, przechodząc do etapów kolejnych. A te okazywały się rozmaite. Bo zwiedzić musiał dalekie „Wenecji północy” zakątki, a też zadania go czekały treści różnej i pracodawcy różni. Każden jeden rekruter jednak pytał go namiętnie o tę bajkę, co jej słuchacie teraz. A że chemik znał ją tak dobrze, jak własną kieszeń, przechodził te etapy śpiewająco. Lecz zawsze tak bywało, że coś później go powstrzymywało… żeby pracę uzyskać. A to doświadczenie za małe było lub umiejętności językowe nie starczały albo nie było dla niego miejsca w projekcie… Mimo to, zaproszenia nadal doń spływały. I zdarzyło się, że była ich aż piątka w ciągu dni kilkunastu. Zostawił miedź na dwie doby, aby się na skupić w testowaniu. Przygotowywał się pilnie, bo każda z instytucji oczekiwała od niego czego innego. Więc przyswajał sobie joiny z języka SQL, sentencje user experience czy użyteczności, a nawet zapoznał się z makrami w visual basicu, o których nie wiedział wcześniej, że istnieją takie.
Bynajmniej zapominać nie można, że nasz polerowacz całe swoje serce wkładał w zmianę profesji. Na targi pracy chodził, z firmami rozmawiał, bywał na konferencjach. Udział brał w szkoleniach, które się tu i ówdzie pojawiały. Poza tym spozierał na webinary, co wiele w sobie wiedzy miały. Słuchał też podcastów o tematyce testowania czy szukania pracy w IT. Można powiedzieć, że wytworzył w życiu swym środowisko do zmiany myślenia. I chyba tak się stało, że praca go znalazła… sama. Ale zaraz, zaraz: jaka praca, spytacie?
Otóż stało się to w tygodniu, kiedy miał 3 o pracę rozmowy. Siedziba pierwszej firmy była od niego 10 minut piechotą oddalona. Jednak na miejscu się okazało, że bodaj szukają programisty Javy niźli po prostu zwykłego testera. Z kolei w drugiej, rozmowa trwała bite 3 godziny. Tak to chemika przepytywali jakoby na przesłuchaniu jakim. Miał tam możność swą bajkę opowiedzieć po trzykroć. I kontent był chemik z tych konwersacji, bo się zaprezentował, jak mniemał, dobrze. Na odpowiedź czekać kazali, odpowiedzieć obiecali. Więc technolog na wywiad trzeci się wybrał, wyrwawszy się wcześniej z pracy (co musiał potem odrabiać, zresztą nie po raz pierwszy z tej samej kozery). Tam, na rozmowie, wysłuchał kazania, o tym jaka to ta firma jest innowacyjna. Oczy otworzył ze zdumienia szerzej, słysząc: „Zatem przyjdzie pan do nas i jak pracujemy zobaczy. Jeżeliby chemia się pojawiła z obu stron (rzecz jasna), to na naszym pokładzie witamy". Przybył więc chemik po raz drugi potem, aby zobaczyć na własne oczy, czy powstanie związek z tych różnych atomów. I spodobało mu się. Choć czuł się trochę obco, bo przecież nie znał nikogo. Wrócił do domu późno, w rozmyślaniach tonął. Po kilku dniach dał odpowiedź, że ofertę przyjął...
tak się kończą dzieje dzielnego technologa, co podążył za tęsknotami, by odnaleźć swą drogę. Po wielu poniesionych trudach, godzinach przyswajania wiedzy, setkach zgłoszeń wysłanych, wielu godzinach przesłuchań, po niespełnionych nadziejach i rozczarowaniach, po stanach euforii oraz podniecenia, napięcia, niepewności, czekania , odpuszczania… Po tym, jak próbował wywarzać wrota kodowania, po tym jak się załamywał i rzucał wszystko … Nareszcie podjął pracę, o której snuł marzenia.
Odnalazł miejsce, gdzie się poczuł sobą.
A morał płynie z tej bajki taki:
Że kiedy znajdziesz defekty swej drogi,
Tej zawodowej, nawet już po latach,
To możesz zawsze wciąż wszystko naprawić.
Lecz o tym pomnij, testerze, za młodu,
Że nie naprawisz błędów żadnych kodu.
Kamil Urbański, Wrocław 8 czerwca 2019